wtorek, 19 grudnia 2017

Taylor Swift - Reputation | RECENZJA



Taylor Swift zacząłem słuchać mniej więcej 1.5 roku temu i naprawdę lubię ten czas kiedy zaczynamy odkrywać nowego twórcę. Zaczyna się standardowo od tych najpopularniejszych utworów, by potem powoli przejść to tych mniej znanych lub nawet B-side'ów. A w przypadku Taylor było co odkrywać. Każda kolejna płyta przynosiła zmiany. Nie były one duże, tak by nie odstraszyć starych fanów, ale na tyle wyraźne by zaskoczyć czymś nowym, a nie tylko oferować to samo w nowym opakowaniu. Nie miałem obaw o poziom nowej płyty, bo żadna poprzednia nie była słaba. Byłem raczej ciekaw, w którą stronę w tym momencie skieruje się Taylor.
Reputation miało przynieść duże zmiany, w końcu nie bez powodu usuwa się wszystkie zdjęcia z Instagrama(sic!). Kiedy w końcu wypuszczono do sieci pierwszy singiel Look What You Made Me Do byłem... zawiedziony. Piosenka brzmi jak M.I.L.F. $ w połączeniu ze słabej jakości pamfletem. Utwór co prawda oddzielił się grubą kreską od wcześniejszego dorobku artystki, ale według mnie zupełnie nie potrzebnie. Oczywiście słabe strony utworu nie przeszkodziły mu stać się hitem, aczkolwiek nieważne jaki by utwór nie był z miejsca miał zagwarantowaną popularność. Muszę przyznać, że od strony marketingowej Look What You Made Me Do (wraz z teledyskiem) było strzałem w dziesiątkę. Od momentu wypuszczenia piosenki powstawały niezliczone analizy tego o kim ta piosenka jest. Jedni stawiali na Kanye (tym razem to ona zdaje się go trollować), inni na Katy Perry, a jeszcze inni na samą Taylor. Nie ma się też czemu dziwić, zwłaszcza, że nie od dziś wiadomo, iż umieszcza ona w swoich tekstach bezpośrednie odwołania do historii ze swojego życia. Look What You Made Me Do od początku miało być utworem, który wywoła burzę. Jak możemy przeczytać w specjalnej edycji płyty:

"When the album comes out, gossip blogs will scour the lyrics for the men they can attribute to each song..."

Ale ja oczekiwałem czegoś więcej, utworów na miarę Clean, Lucky One czy Speak Now. Pierwszy singiel zapewnił rozgłos i wyraźną zmianę wizerunkową, ale czy to wszystko na co stać Taylor, bo jeśli naprawdę "Old Taylor" umarła, to chyba jej talent kompozytorski też.
Pozostało więc czekać na kolejny singiel, czyli ...Ready For It?. Industrialno-popowa zwrotka, intro z oryginalnie brzmiącym metalicznym werblem i prosty, acz chwytliwy refren. Mój ulubiony fragment to jeden z ostatnich pre-chorus, w którym vocoder pięknie harmonizuje wokal. Całość jest dosyć podobna do "E.T." Katy Perry. Ten utwór otwiera płytę i choć moim ulubionym openerem pozostaje State Of Grace to muszę oddać ...Ready For It, że w przekrojowy sposób pokazuje czego można po całej oczekiwać.
Brzmieniowo płytę oparto na trzech głównych elementach: głosie Taylor (z często używanym vocoderem), perkusji i basie. Tak jak na poprzednim albumie akustyczno-rockowe brzmienia odeszły prawie w całości w niepamięć, tak teraz aż tak radykalnej zmiany nie ma. Po prostu dostosowano brzmienie do obecnego popu, stawiając na dźwięk perkusji używany w trapowych utworach i połączenie tego z np. synth-popem. Pod tym względem trudno uznać to za dużą zmianę, a raczej świadome przeniesienie ciężaru na bardziej hip-hopowe brzmienia. Już dwa lata temu mieliśmy collab z Kendrickiem Lamarem, w międzyczasie wideo reklamowe z Drake'm i Future, więc trudno się dziwić, że płyta brzmi tak, a nie inaczej.  Już drugi utwór nie pozostawia złudzeń.
W piosence End Game na zwrotce rapuje wspomniany wcześniej Future, który ma w tym roku szczęście do dobrych featuringów. W drugiej zwrotce śpiewa Ed Sheeran. Za pierwszym razem nawet nie skojarzyłem, że to on i było to miłe uczucie, choć mimo wszystko wypada tu nieźle. Kompozycja ładnie się zazębia, a syntezatorowy podkład wraz z mimo wszystko dosyć szablonową perkusją daje radę. Na szczególną uwagę zasługuje hook zaczynający się od "Big reputation...", który swoją ekspresyjnością daje odpowiedni ton reszcie utworu.

Twórcami i producentami praktycznie wszystkich utworów oprócz Taylor Swift są: Max Martin, Shellback i Jack Antonoff. Z pierwsza dwójka tworzyła z Taylor już od czasów Red i wtedy stworzyła trzy single, które zaczęły tworzyć nowy wizerunek Taylor wraz z inwersją w stronę bardziej popowych brzmień, które wybrzmiały w całości na 1989. Trzeci producent, Jack Antonoff, tworzy z Taylor od czasu 1989 (pomijając krótki epizod w 2012), lecz miał na nim raczej mały udział, bo tylko w trzech utworach. Najwyraźniej ich współpraca układała się na tyle dobrze, że po stworzeniu singla do nowego Greya Antonoff wyprodukował 6 utworów na Reputation, w tym główny singiel. Słuchając nowego albumu Taylor trudno czasem nie odnieść wrażenia, że słucha się Lorde, Melodramy. Mam na myśli podobieństwo chociażby Hard Feelings/Loveless i Dress oraz Supercut i Getaway Car. Nie koniecznie musi to ujmą dla płyty Reputation, bo producentem obu albumów był Jack Antonoff właśnie.

Nie zawsze jest jednak tak dobrze, bo na każde End Game przypadnie czasem I Did Something  Bad. Gdy słucham tego utworu to mam wrażenie, że chyba gdzieś to już słyszałem. A no tak, przecież to Bad Blood tylko tym razem jest jeszcze irytujący sampel. Truskawką na torcie są te wystrzały z pistoletu, piękne.
Don't Blame Me brzmi jak syntezatorowa wersja Take Me To Church. Bez rewelacji.
W Delicate jest trochę dream popu, trochę chillwave'u, ale mnie najbardziej zaskoczył rytm, bo kubański clave rhythm to ostatnia rzecz jakiej bym się na tej płycie spodziewał.
Przy So It Goes mam flashbacki z I Did Something  Bad, bo ponownie jest ten sam schemat, z tym że teraz trochę bardziej rozmyty akompaniament z przestrzennym wokalem, bogatą perkusją w refrenie i trochę ciekawszą progresją akordów.
Synth-popowe Gorgeous swoim zapętlonym basem przywołuje na myśl klasyków tego gatunku, jak chociażby Kraftwerk. Trochę współczesności dodaje trapowa perkusja wraz z odświeżającym bridgem i pre-chorusem.
Getaway Car wciąga świetnym progresywnym basem, w którym słychać wpływy synthwave'u, choć to co mnie najbardziej urzekło w tym utworze jest bridge, który wkracza nagle i urzeka świetnymi chórkami. Refren tej piosenki jest moim ulubionym na całej płycie.
King Of My Heart zachwyca refren brzmiący podobnie do Hounds Of Love Kate Bush. W tym utworze użycie vocodera przyniosło czarująco brzmiące chórki, które wraz z perkusją tworzą naprawdę harmonijną parę.
Drum and bass'owy podkład w zwrotce i ogólnie minorowy nastrój Dancing with Our Hands Tied przypominają trochę I Know Places z poprzedniego albumu. Refren jest dosyć przewidywalny przez ponowne użycie tych samych motywów co chociażby Don't Blame Me przez co, na swoją niekorzyść, stoi w opozycji do mimo wszystko świeżo brzmiącej zwrotki.
W Dress słychać to samo co Lorde robiła 4 lata temu, czyli mglisty, basowy podkład i głos ze sporą ilością powietrza. Na całe szczęście piosenka trzyma poziom, dzięki refrenowi, który brzmi trochę jak Clean, które było znakomite. Bawi tylko "Ha, ah, ah", no chyba, że ktoś nie do końca wiedział o czym jest tekst.
This Is Why We Can't Have Nice Things brzmi jak We Can't Stop Miley Cyrus. I sam nie wiem czy to bardziej plus czy minus dla tego utworu. Mamy na pewno typowy refren i trochę mniej typowy pre-chorus brzmiący trochę jak durowa wersja intra do Look What You Made Me Do.

Taylor jest jedną z niewielu artystek na świecie, która na koncertach śpiewa tylko materiał z jednego albumu. Każdy kolejny krążek jest swego rodzaju wypadkową jednego okresu z jej życia, co sprawia, że każdy album jest spójny i trudno znaleźć mocno wyróżniające się utwory spośród innych na albumie, zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej. To jak dany utwór brzmi bezpośrednio odzwierciedla to o czym opowiada tekst. Motywem przewodnim tego albumu jest jej Reputacja oraz trudy życia w świecie celebrytów blabla.

Przyszła też kolej na bohatera wieczoru, który może się trochę spóźnił, ale niech to nie umniejsza jego fantastyczności. Call It What You Want, bo o tym utworze mowa był czwartym singlem i jednocześnie zapewnieniem, że przynajmniej jeden utwór na całej płycie będzie wart posłuchania. W tym utworze jest wszystko co było wcześniej począwszy od mętnej, chillwave'owej zwrotki z dodającymi kolorytu skrzypcami, po niespodziewanie wchodzący refren (jak w Delicate) ale w tym utworze wszystko jest świetnie wyważone, a melodia przypomina najlepsze utwory 1989 z Clean czy You Are In Love na czele.
New Year's Day ma zupełnie inny miks niż cały album i brzmi jak jakieś Lo-Fi albo nagranie z próby, dzięki nie ukrywaniu potknięć, pomyłek, dlatego też bardzo dobrze łączy się z tekstem.
Miała być rewolucja, a dostaliśmy solidną płytę sprawnie obracającą się w popie. Nie zmienia to faktu, iż Taylor talent do pisania świetnych piosenek wciąż ma, a na tej płycie jest ich co najmniej 7. Płyta jest wyraźnie spolaryzowana, bo mniej więcej w okolicach  Look What You Made Me Do lub So It Goes...  można by narysować linię dzieląc ją na dwie części i z jednej strony mamy bardziej trapowe i agresywnie brzmiące utwory oparte o perkusję i bas, a z drugiej podobne stylistycznie utwory, lecz spokojniejsze i bardziej stonowane z większą ilością świetnych melodii i brzmień z okolic płyty 1989. Biorąc to wszystko pod uwagę oceniam ten album na 6/10
Ogromnej zmiany nie było, Taylor nie umarła. Trudno nawet uznać by "stara Taylor" umarła. Jej muzyka w tym momencie jest kompletnie inna od tego co tworzyła 4 czy 5 lat temu, ale gdy prześledzimy po kolei drogę jaką przeszła to wypadkową z jej poprzednich "ja" będzie obecna Taylor.
There will be no further explanation.
There will be only reputation.
Czytaj więcej

piątek, 17 lutego 2017

ZOOM H1 - Recenzja i Test



Zoom H1 to połączenie mikrofonu i rejestratora dźwięku, czyli dyktafon, lecz jego funkcję wykraczają daleko poza to co rozumiemy pod tym pojęciem. Jest urządzeniem stworzonym do nagrywania audio w wysokiej jakości, lecz jego konstrukcja to wypadkowa wielu kompromisów osiągniętych przy zachowaniu jakości dźwięku, niskiej ceny i zapewnieniu maksymalnej funkcjonalności. Z tego powodu sprzęt nie jest pozbawiony wad, lecz na część z nich można przymknąć oko.


Rekorder jest bardzo lekki. Jest to zasługa plastikowej obudowy, która według mnie jest również jedną z większych wad urządzenia.
Jeśli stawia się na mobilność, to oczywistym jest, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo upadku, czy innych uszkodzeń spowodowanych zwyczajnym użytkowaniem. W moim przypadku się to jeszcze nie zdarzyło, lecz ułamał się gwint statywowy.
Nie mam pojęcia czy jest to spowodowane zbyt mocnym dokręceniem, czy może konstrukcją gwintu. W innych sprzętach, właśnie ze względu na możliwość uszkodzenia tego typu gwintów, wykonuje się je z metalu.
U góry znajdują się dwa mikrofony jednokierunkowe ustawione zgodnie z techniką X/Y nagrywające dźwięk stereo. Zdolność nagrywania przestrzennego dźwięku jest raczej słaba, choć da się usłyszeć różnicę, co jest małym plusem, bo zapewnia choć tę małą możliwość odnalezienia się w przestrzeni. Jest to przydatna właściwość np. w filmach, czy dogrywaniu dźwięku do filmów.
Drugą sprawą jest jakość audio. Mikrofony działają bardzo dobrze i gdy nagrywamy dźwięk w wysokiej jakości jest naprawdę bardzo dobrze. Jedyną wadą, jest dosyć wysoki poziom szumów przy wyższych czułościach. Jest to wina tego, że zasila go tylko jedna bateria AA. Jest to szum mimo wszystko akceptowalny, dosyć łatwy do usunięcia, czy "zagłuszenia" przez np. muzykę.
Mikrofony chroni plastikowa osłonka, która służy również za podpórkę dla deadcatów, bądź piankowych pop filtrów.
Pod mikrofonami znajduje się się mała dioda informująca o nagrywaniu i ewentualnym
przesterowaniu dźwięku. Poniżej znajduje się podświetlany wyświetlacz informujący o m.in. poziomie baterii, jakości i czasie nagrywania oraz poziomie głośności.
Wadą wyświetlacza jest to, że podświetlenie włącza się tylko w momencie np. włączenia nagrywania i tylko przez kilka sekund. Podczas nagrywania w nocy czy słabym świetle odczytanie czasu nagrywania jest praktycznie niemożliwe, a naciśnięcie jakiegokolwiek przycisku jest słyszalne na nagraniu.

Po środku znajduje się przycisk włączający, bądź wyłączający nagrywanie pełniący również funkcje potwierdzenia.
Z boku po lewej stronie znajduje się wyjście linii i odpowiadające mu przyciski głośności.
Poniżej wkładamy kartę mikro SD o maksymalnej pojemności 32GB. przy zakupie otrzymujemy kartę 2GB.
Po drugiej stronie znajduje się wejście linii oraz odpowiadające mu przyciski głośności.
Niżej są przyciski do odtwarzania i kasowania nagrań, włącznik i wyłącznik rekordera oraz wyjście USB. Pozycja hold dezaktywuje przyciski rekordera, co jest przydatne, gdy chcemy trzymać go w kieszeni.
Z tyłu są jeszcze trzy przełączniki. Pierwszy odcina niskie częstotliwości, co pomaga w
obniżeniu poziomu szumów takich jak np. hałas ulicy.
Drugi to przełącznik między automatycznym a manualnym ustawianiem czułości. Ja z reguły lepiej ustawiać czułość ręcznie by uniknąć niepotrzebnych skoków głośności. Wadą czułości automatycznej jest, to że działa dosyć wolno. Ma ona za to świetne zastosowanie w zmiennych warunkach głośności, gdzie mimo wszystko manualna czułość jest nieprzydatna. W pozostałych korzystam z ustawień manualnych.
Trzeci przełącza między formatem MP3 a WAV, pierwszy nagrywa skompresowany dźwięk, w niższej jakości dzięki czemu pozwala na wydłużenie czasu nagrywania, a drugi nagrywa nieskompresowane audio i oferuje lepszą jakość, a co za tym idzie pożera więcej pamięci.

Niżej mieści się gwint 1/4 cala do zamocowania Zooma na np. statyw kamerowy bądź po zastosowaniu przejściówki można go wpiąć do statywów mikrofonowych na gwint 3/8 cala. Pod klapką jest miejsce na baterię AA, która starcza na około 10 godzin nagrywania. Istnieje też możliwość używania zasilacza USB.
 

U dołu mieści się mały głośnik. Jego jakość jest raczej słaba, lecz jeśli ograniczymy jego zadania do sprawdzania czy na pewno wszystko się nagrało to działa w 100%. Niemniej ja nie korzystam z niego wcale.

W pudełku wraz z Zoomem dostajemy kartę microSD 2GB wraz z adapterem SD, baterię wystarczająca na ok. 10 godzin nagrywania, kilka instrukcji i dwa programy Cubase i WaveWorld.
Poniżej znajduje się tabela z wypisaną ilością pamięci i czasem na jaki dana ilość pamięci wystarcza w określonej jakości nagrywania.




Wyjście linii pozwala na podłączenie słuchawek, służących jako odsłuch, co jest bardzo przydatne i w przypadku pracy z audio wręcz konieczne. Tego wyjścia można użyć do podłączenia do kamery, bądź komputera i nagrywać bezpośrednio na nie.

Wejście linii pozwala na podłączenie do Zooma zewnętrznego mikrofonu, np. krawatowego. W tym przypadku fabryczne mikrofony się wyłączają i Zoom pełni tylko rolę przedwzmacniacza i rekordera audio. Może też służyć jedynie jako przedwzmacniacz, podłączając go dalej do komputera, bądź kamery.
Wejście USB również pozwala na nagrywanie, wystarczy podłączyć go do komputera i w momencie wyświetlania się na ekranie napisu "USB" kliknąć przycisk potwierdzenia.

Niezbędną rzeczą jaką trzeba kupić gdy Zoom będzie nagrywać na dworze bądź w czasie chodzenia jest popfilter. Mikrofony zbierają wszelkie podmuchy wiatru w czasie mówienia, bądź obracania się, co nie jest pożądane w nagraniach.
Do odsłuchu polecam zakupić słuchawki zamknięte, nie będą one dopuszczać dźwięku z otoczenia, a tylko to co zbiera Zoom.

Zoom jest jednym z tych sprzętów, które zaskakują, ale pozytywnie. Można się po nim spodziewać, że będzie w sobie posiadał tylko cechy zwykłego dyktafonu, ale robi znacznie więcej. Począwszy od możliwości nagrywania dźwięku bezpośrednio z Zooma, może pełnić też rolę bezprzewodowego zestawu z mikrofonem krawatowym, nagrywać bezpośrednio na komputer, czy korzystać z niego do rozmów chociażby przez Skype oraz wiele, wiele więcej. To są chyba wystarczające przykłady przemawiające za tym, że Zoom jest sprzętem naprawdę dobrym jak za cenę 400zł. Przymykam oko na niektóre z jego wad, jak plastikowa obudowa, czy stosunkowo wysoki poziom szumów, ale gdyby te wady wyeliminować, to kosztowałby wtedy znacznie więcej

Gdy trzymamy rekorder w dłoni zbiera on każdy dźwięk w czasie np. dotykania go by zmienić czułości.

https://hurtowniamuzyczna.pl/offer/160/studio-rejestratory.html

Zapraszam do posłuchania i obejrzenia testu, w którym przedstawiam to jak z nagrywaniem audio radzi sobie Zoom.







Czytaj więcej

niedziela, 1 maja 2016

Zabrzmij jak: Foo Fighters w utworze - Learn to Fly



Witam w kolejnej części "Zabrzmij jak..."

 


Piosenka "Learn to Fly" jest jedną z moich ulubionych. Ma w sobie coś co sprawia, że słucha się jej po prostu dobrze, a granie tego utworu wraz z Dave'm Grohle'm to sama przyjemność. Nie tylko z powodu, że utwór jest stosunkowo prosty, ale też dlatego, że nie ma w nim zbędnych elementów. Wszystko jest na swoim miejscu, lecz ma też coś co jest wspólne dla całego utworu. Tego "czegoś" co stanowi sedno piosenki postaramy się poszukać omawiając go po kolei.

WSTĘP


Utwór zaczyna się od "klasyki rocka" czyli grania w oktawie. Pozwala to zabrzmieć masywnie. Warto zwrócić uwagę, że we wstępie słychać tylko dwóch oktaw danego dźwięku, ale trzy. Trzecią gra oczywiście bas. Tu już mamy pierwszą oznakę "czegoś" a mianowicie przestrzeń. Tę część można uderzać zamaszystymi ruchami w stylu Dave'a, tak jak to często widać na koncertach.
Jeśli chodzi o brzmienie to słychać tu trochę przesteru, używałbym też tego przetwornika, który brzmi tłuściej, aby w zwrotce zmienić go w miarę możliwości na lżejszy, choć nie musi być to konieczne.

ZWROTKA


Tutaj robi się trochę spokojniej. Choć ciągle operujemy na tych samych akordach co poprzednio, H-dur (bądź B), Fis-moll i E-dur, to tym razem rzeczywiście je gramy. Akordy jakie w tym momencie (przynajmniej na moje ucho) nazywają się następująco: F#7sus4, F#m11 i E. Wyglądają trochę dziwnie, ale owa "dziwność" polega na tym, że z tradycyjnych akordów trzeba zdjąć jeden palec. Na tabulaturze zwrotka prezentuje się to następująco:


                1                      2                   3                      4


e|-------------2---|--|-------------0---|--|
h|-------------2---|--|-------------0---|--|
g|-----4-------4---|--|-----2-------2---|--|
d|-----4-----------|--|-----4-----------|--|
a|-2-------2-------|--|-4-------4-------|--|
e|-----------------|--|(2)-----(2)------|--|


                1                      2                   3                      4

e|-------------0---|--|-------------0---|--|
h|-------------0---|--|-------------0---|--|
g|-------------1---|--|-------------1---|--|
d|-----1-----------|--|-----1-----------|--|
a|-2---2---2-------|--|-2---2---2-------|--|
e|(0)-----(0)------|--|(0)-----(0)------|--|


Już trochę przyjemniej, prawda?
Teraz co do brzmienia, to ja używałem odrobiny chorusa i delaya, ale to w naprawdę niewielkich ilościach. Dodatkowo wzmacniacz najlepiej gdyby był ustawiony na lekki crunch. I teraz kolejna wskazówka czyli "powietrze" w graniu, warto sobie wyobrazić jak może brzmieć taka gitara. To jest powód dlaczego dodałem chorusa i delaya. Szczególnie dobrze to słychać w tych dłuższych nutach, jak w akordzie E na końcu taktu, trzeba pozwolić im wybrzmieć, a moment kolejnego uderzenia w struny jak najdłużej odwlekać.

REFREN


Refren opiera się na tych samych akordach, z tą różnicą, że gramy tu power chordy. Styl uderzania w struny jest taki sam jak w intrze, czyli ponownie stosunkowo zamaszyste ruchy. Warto przełączyć się ponownie na ten sam przetwornik jak w intrze, włączyć przester i to wszystko.

ZWROTKA II


Jedyną zmianą jaką można usłyszeć w tej części to zmiana dźwięków granych w akordach fis-moll i E-dur, prezentuję się to następująco:



                1                      2                   3                      4


e|-------------2---|--|-------------4---|--|
h|-------------2---|--|-------------0---|--|
g|-----4-------4---|--|-----2-------2---|--|
d|-----4-----------|--|-----4-----------|--|
a|-2-------2-------|--|-4-------4-------|--|
e|-----------------|--|(2)-----(2)------|--|


                1                      2                   3                      4

e|-------------2---|--|-------------2---|--|
h|-------------0---|--|-------------0---|--|
g|-------------1---|--|-------------1---|--|
d|-----1-----------|--|-----1-----------|--|
a|-2---2---2-------|--|-2---2---2-------|--|
e|(0)-----(0)------|--|(0)-----(0)------|--|




Można też pod koniec ostatniego akordu E-dur o tu wyżej zagrać zamiast fis na II progu struny e1 dźwięk e, dzięki czemu uzyskamy ładną progresję, ale to jak kto woli.

BRIDGE 


 Ostatnia nowa cegiełka utworu, opierająca się ponownie na tym samym co refren, więc nie będę się powtarzał. Po zagraniu tego fragmentu jesteśmy poniekąd wprowadzeni to ostatnich refrenów, które słychać, że są dynamiczniejsze, brzmią mocniej aż do spokojnego zakończenia.




e|----------------------
h|---------4-----2------
g|---4-----4-----4------
d|---4-----2-----4------
a|---2------------------
e|----------------------

 Są to akordy kolejno: Power Chord H(B) E7 bez dźwięku As i Fis sus4.

Podsumowując, utwór swój charakter i ostateczne wrażenie bierze z tytułu. "Przestrzeń" "powietrze" bezpośrednio się z nim kojarzą. Zaczynamy od swego rodzaju myśli o locie, by na końcu, w najdynamiczniejszym momencie utworu, jakby wzbić się w górę i spokojnie zakończyć rozkładając skrzydła. Słowa Dave'a na temat tego utworu (w "ciekawostkach" na końcu) również dają dobre wyobrażenie o tym "co autor miał na myśli".

I na koniec...

SPRZĘT


GITARA


Wśród sprzętu jakiego używa Dave najtańszym rozwiązaniem byłby
Gibson SG bądź
Gibson DG-335 lub
Flying V
Z tańszych rozwiązań całkiem niezłe są gitary Vintage

WZMACNIACZ


Dave używa chociażby
Voxa AC30,
więc dobrze spojrzeć na inne wzmacniacze tej firmy jak małe lampy np.
AC4TV,
VOX AC4C1 bądź tańsze kopie Laneya
VC15 
na przykład.

EFEKTY



Wśród efektów nie ma zbyt dużo do wyboru, ale można wyróżnić:
Pro Co RAT Distortion Pedal
Electro-Harmonix Deluxe Memory Man
Boss DM-2 Analog Delay
BOSS DD-3 Digital Delay



CIEKAWOSTKI



Słowa Dave'a Grohl'a o tym utworze: "Jest on o szukaniu pewnego rodzaju inspiracji, znaków życia, które sprawią, że będziesz czuł, że żyjesz. To jedna z moich ulubionych na płycie [There Is Nothing Left to Lose]



Na początku klipu, gdy Tenacious D przygotowują samolot, słychać dziwną, elektroniczną wersję utwory Everlong. Grohl'owi spodobał się windowej (Muzak) muzyki, ale potrzebował czegoś bardziej komiksowego. Zwrócił się więc do "The Moog Cokkbook", którzy już wcześniej stworzyli podobną wersję piosenki "Big Me" na potrzeby teledysku do utworu "Monkey Wrench"

Czytaj więcej

niedziela, 21 lutego 2016

Zabrzmij jak: John Frusciante w utworze - Hump de Bump




Witam w kolejnej części "Zabrzmij jak...".
Hump de Bump to utwór na wskroś funkowy, można by go uznać za swoisty powrót do przeszłości, a dokładniej do czasów Blood Sugar Sex Magic, jeśli chodzi o tekst, lub nawet jeszcze dawniejszych, czyli Freaky Styley, kiedy to "Red Hoci" grali w podobny sposób.

INTRO I ZWROTKI


Piosenka jest dosyć monotonna, w budowie utworu, jak i partii instrumentów, ale to raczej norma jeśli chodzi o funk, w którym całe utwory składały się z jednego czy dwóch akordów, a cała zabawa w nich to rytm i "groove". Nie inaczej jest i w tym przypadku. Wszystko zaczyna się od pięciokrotnego uderzenia akordu G add9,

e|-------10-------|
h|-------10-------|
g|-------x--------|
d|-------9--------|
a|-------10-------|
e|----------------|

po czym następuje główny motyw zwrotki, można powiedzieć, temat. Należy uderzać tylko jedną strunę, d, bądź, g w zależności od tego czy wolimy grać w wysokich czy niższych pozycjach (ja polecam strunę d w pozycji 10). Prawą ręką uderzam dosyć mocno w struny, choć bez zbędnego machania dłonią, dla odpowiedniego brzmienia gitary, którą jest najprawdopodobniej Stratocaster w pozycji czwartej, czyli środek-mostek. Prawą ręką można również przesunąć bliżej mostka. W tym miejscu gra się ten moment łatwiej, struny są twardsze i dają lepszy sound
Kolejnym fragmentem jest wariacja tematu, podczas której zmieniamy sposób gry na uderzanie dwóch, lub nawet czterech strun, machając dłonią szesnastkami. Na końcu słychać taki oto akord, coś jak D7

e|-------10-------|
h|-------10-------|
g|-------11-------|
d|-------10-------|
a|----------------|
e|----------------|

REFREN


W refrenie brzmi sześć akordów, pierwsze cztery, czyli kolejno: d7, B7, A7 i G7, to progresja akordowa w dół, a B i C, w górę, które naprowadzają na akord d7, początek refrenu, który trzeba wyraźnie zaakcentować. Ta progresja, jest później urywana, by spokojnie wejść w zwrotkę.
W akordzie B-dur 7 i w każdym kolejnym siódemkowym, czyli A7 i G7 można grać dodatkowy dźwięk septymowy, czyli dla akordu B jest to dźwięk As, gramy go:


                      Tak,               bądź               tak                    
  
e|-------x-------|  e|-------x-------|
h|-------9-------|  h|-------x-------|
g|-------7-------|  g|-------7-------|
d|-------6-------|  d|-------6-------|
a|-------8-------|  a|-------8-------|
e|---- --6-------|  e|---- --6-------|

Dla kolejnych akordów wystarczy przesunąć palec na odpowiednie progi. Myślę, że to najprostszy sposób na zagranie tych akordów, bez niepotrzebnej ekwilibrystyki palców.

Dalej jest fragment dosyć trudny technicznie,



Ale jak widać wystarczy trochę poćwiczyć by wychodziło to całkiem sprawnie :)

Dalej utwór powtarza te same fragmenty, ale można co jakiś czas wrzucić coś takiego:

e|---------------------|
h|---------------------|
g|------10h12p10~~~~~--|
d|---------------------|
a|---------------------|
e|---------------------|

Równie dobrze można odrzucić na chwilę gitarę i zagrać  na "perkusji" wraz z Chad'em. Pamiętam, że zanim zainteresowałem grać na gitarze to grałem na właśnie takiej niby perkusji grałem, złożonej z garnków i muzycznych zabawek. Naprawdę polecam granie na takim zestawie, bo można przy tym ćwiczyć rytm, mimo że z boku może to wyglądać dosyć komicznie.
Można też zagrać do tej piosenki na bongosach, jak Omar Rodriquez-Lopez :)
 http://instrumentydladzieci.pl/


SPRZĘT


Gitara


Tutaj jeńców raczej brać nie należy, tylko Stratocaster, pozycja środek-mostek. Może to być, z tych tańszych rozwiązań, Yamaha Pacifica 112, bądź Blade Texas, lub każda inna o której wspominałem przy okazji innych części "Zabrzmij jak..."

Wzmacniacz


Wzmacniacz z jak najlepszym clean'em, bez dodatkowych efektów. Podkręciłbym tylko gałkę gain do takiego momentu, w którym gitara by się lekko przesterowała. Można też, w zależności od wzmacniacza, dodać trochę środka i wysokich tonów, ale tu jest dużo zmiennych, więc radzę eksperymentować.

A tak ten utwór zagrałem ja:


 


I na koniec taka mała ciekawostka. Utwór miał dwa tytuły robocze. Pierwszy wziął się od pierwszych słów tekstu, a mianowicie "40 detectives". Drugi to natomiast Ghost Dance, i nie był on przypadkowy, a wziął z podobieństwa do innego utworu RHCP z 1985, a mianowicie American Ghost Dance. Zresztą możecie sobie oba utwory porównać sami. Cześć! :)

Czytaj więcej

poniedziałek, 1 lutego 2016

BIG MUFF Pi - CIEKAWOSTKI

Oto lista kilku ciekawostek związanych z Big Muff'em




Kto używał Big Muff'a


W ciągu ponad 40 lat historii Big Muff'a w swoich rękach go trzymało wielu czołowych gitarzystów. Steve Howe z zespołu Yes używał Big Muff'a wielokrotnie w czasie swojej kariery. Miał jego pierwszą wersję. Nazywana jest triangle Big Muff, ze względu na trójkątne ułożenie potencjometrów.
Carlos Santana kupił Triangle Big Muff'a w 1971r, lecz nie wiadomo czy kiedykolwiek coś na nim nagrał.
Podobnie ma się sprawa z Johnem Lennonem, który kupił Big Muff'a w tym samym roku.
Pierwszym Big Muff'em Davida Gilmour'a z zespołu Pink Floyd była wersja druga kupiona w 1977.
Big Muff Davida Gilmour'a. Lewy obrazek prawy górny róg wersja 2, a po prawej wersja 7 rosyjska "Civil War"
Pete Townshend z The Who używał trzech wersji Big Muff'a pod koniec 1970 w studiu.
The Edge z U2 używa najnowszej wersji Big Muff'a, którą często widać w jego ogromnych pedalboard'ach.
Lewy górny róg. Prawdopodobnie wersja 5 bądź 6

Jack White jest dosyć znanym użytkownikiem Big Muff'a, jak wspomina:

Wszystko czego używałem w The White Stripes przez 7 lat to Big Muff i Whammy
Big Muff Jacka White'a. Wersja 9 "Reissue"
Kurt Cobain używał go w studiu w czasie nagrywania piosenki "Lithium"
Inni to chociażby:
  • John Frusciante (Red Hot Chili Peppers)
    John Frusciante, u dołu. Wersja 9, choć używał też wersji 8, rosyjskiej.
     
  • Flea (Red Hot Chili Peppers)
  • Cliff Burton (Metallica)
  • Brian Molko (Placebo)
  • Misfits

 

Historia nazwy

Istnieją dwie interpretacje nazwy "Big Muff".
Oto pierwsza z nich:

 Historia nazwy "Big Muff" może być stosunkowo prosta. Prawdopodobnie wzięła się od protoplasty Big Muff'a, czyli Muff Fuzz'a, którego nazwa oznacza tyle co stłumiony fuzz. Big Muff był od niego większy, jak i jego brzmienie, w porównaniu z nim było pełniejsze (ang. bigger). Matthews połączył te dwa fakty i po prostu dodał do nazwy wyraz "Big".

Druga wersja

Electro-Harmonix ma swojej historii wiele unikatowych i dziwnych nazw oraz grafik efektów. Często są w nich wyrażenia pochodzące z Amerykańskiego slangu. Dla przykładu efekt Black Finger pochodzi ze slangu związanego z narkotykami, a oznacza kolor palca osób, który po skrobaniu fifki pokrywał się czarną sadzą. Nazwa "Black Finger" była częściej tłumaczona jako odniesienie do palców Jimiego Hendrixa, jak EHX reklamowało efekt dający możliwość uzyskania "Hendrix'owskiego" brzmienia gitary.
Nie inaczej jest w przypadku Big Muff'a. Nazwa być może wynikała z "muffled fuzz", czyli opisu brzmienia efektu, lecz równie dobrze mogła być zaczerpnięta ze slangu, w którym słowo "muff" oznacza waginę, więc Big Muff w tym wypadku znaczy tyle co duża wagina. Wyjaśnijmy sobie jeszcze zagadkę symbolu π w nazwie. Czy oznacza matematyczną liczbę pi czyli stały stosunek długości obwodu do jego średnicy? Gdyby iść tym tropem można by wysunąć daleko idący wniosek, że skoro liczba pi jest niewymierna, a więc można by pisać jej kolejne cyfry po przecinku w nieskończoność to znaczy, że tak samo w Big Muff'ie można uzyskać nieskończoną ilość różnych brzmień zwyczajnie kręcąc potencjometrami, a ciągle będzie on brzmiał jak Big Muff. Ale czy rzeczywiście o to w tym chodzi, czy może stoi za tym jakieś głębsze znaczenie. Raczej nie. Musimy wrócić to slangowego tłumaczenia nazwy Big Muff. Znak π to odpowiednik łacińskiego słowa Pi, które brzmi jak angielskie "pie". To słowo to kolejny zwrot zaczerpnięty ze slangu i znowu, ma to samo znaczenie co wyraz "muff"

Po resztę informacji na temat m.in. historii powstania Big Muff'a zapraszam do tego filmu:




Czytaj więcej

piątek, 1 stycznia 2016

Zabrzmij jak: John Frusciante w utworze - Can't Stop




W kolejnej części "Zabrzmij jak" zajmiemy się utworem Can't Stop, zapraszam!

W każdym utworze można wymienić kilka elementów, na które w czasie gry trzeba zwrócić większą  uwagę. W przypadku tego utworu są to niewątpliwie rytm, a w szczególności akcentowanie odpowiednich partii utworu, oraz tłumienie strun. Ale zacznijmy od początku.


INTRO I ZWROTKA


Utwór zaczyna się od crescendo granego na 5 strunie na progach V i VII. Crescendo (wym. kreszendo) to jedno z określeń stosowanych w muzyce, a oznacza tyle co "coraz głośniej". Potem jest właściwy riff utworu. W utworze rytm jest akcentowany na 2 i 4, więc właśnie wtedy gramy głośniej, a więc w wypadku tego riffu będzie to dźwięk E.
 
 1----i---2--i
e-|---------------|
b-|---------------|
g-|------7--9-----|
d-|---------------|
a-|-7-7-------7-7-|
 e-|---------------| 


W drugiej części taktu ze względu na przesunięcie rytmu, czyli synkopę, akcent bada na cztery, ale nie ma tam żadnego dźwięku, więc i akcentu brak.


 3----i---4---i---
e|-------------------|
h|-------------------|
g|----7-x-9----------|
d|-------------------|
a|-7----------7-7-7--|




Ważne jest to, że w tym utworze uderzamy w prawie wszystkie struny, lecz niepotrzebne wytłumiamy, po to by uzyskać ten charakterystyczny sound. Na przykład gdy grany jest, jak wyżej, dźwięk E na VII progu struny piątej to zahaczamy tylko o sąsiednie struny by nie machać niepotrzebnie ręką i nie wydobywać zbędnych dźwięków, o co łatwiej gdy uderzamy trzy, a nie np. sześć strun.

REFREN

W refrenie zwrócił bym tylko uwagę na to by słuchać perkusji, bo w tym momencie, którym Chad uderza w talerz crash, John również akcentuje. Ważne również by wbrew sporej ilości opracowań tego utworu nie grać samego akordu C-dur, a akord C-dur z septymą wielką (C7+), czyli dodanym dźwiękiem h. Najlepiej z takim ułożeniem palców:



e|--------7--------|
h|--------8--------|
g|--------9--------|
d|--------10-------|
 a|-----------------| 



BRIDGE

Kolejnym elementem utworu jest mostek. W nim gramy zagrywkę reggaeową, bo uderzamy na "i". Są to te same akordy jak we zwrotkach tylko, że grane w innych pozycjach, tylko na strunach wiolinowych e,h i g. W dalszej części bridge'a słychać efekt chorus. Gdy jeszcze nie miałem tego efektu, takie brzmienie uzyskałem dzięki szybkiemu machaniu tremolem w gitarze :). Męczące, ale skutecznie, warto spróbować samemu.


SOLO

Ostatnim element piosenki to solo. Sam nie uczyłem się go na pamięć, a jedynie grałem pasujące dźwięki. Pasujące gamy to e-moll i G-dur, ale można też improwizować, zwłaszcza, że solo jest bardzo proste, a najważniejsze w nim są emocje. Gitara zdaje się krzyczeć dzięki odpowiedniemu brzmieniu i zastosowaniu kilku podciągnięć i vibrata.
Teraz zajmijmy się sprzętem, który pozwoli na uzyskanie odpowiedniego brzmienia.





SPRZĘT

 

GITARY

Najlepiej grać na Stratocasterze, bo tylko on daje odpowiedni sound, brzęczenie strun i oczywiście szklankę. Najtańszy i najlepszy to chyba Yahama Pacifica, ale całkiem niezłe są chociażby Squiery z serii Classic Vibe. W tej serii najlepszy jest nie Strat, a Telecaster Classic Vibe 50. Można też zwrócić uwagę na Ibanez'owskie Roadstary.
Ja grałem, na swoim Swampkasterze, na pozycji mostek-środek ze względu na najlepsze brzmienie.

EFEKTY

Trzy najważniejsze jakich używa w tym utworze John to prawdopodobnie BOSS DS-2, BIG MUFF Pi i BOSS-CE-1. Tańszych odpowiedników można znaleźć masę i na dobrą sprawę wystarczy distortion, najlepiej jakiś brudny, i chorus na mostek.


WZMACNIACZE

Tu możliwości jest naprawdę sporo. Ja postawiłbym na lampę, np. Vox AC4TV lub jego odpowiednik Harley Benton GA15. Ustawiłem go na lekki przester, crunch. W korekcji barwy dodałbym trochę więcej wysokich tonów, lecz gdy gramy na stracie i przetworniku mostowym może to nie być potrzebne.

A oto mój, nie do końca udany cover.
 
 
Czytaj więcej

sobota, 19 grudnia 2015

Delay - Echo w kostce


Delay to jeden z tych efektów, który kompletnie zmienił podejście do gry na gitarze. Dał nowe możliwości kreowania jak i tworzenia zupełnie nowych brzmień. Ale od czego się to wszystko zaczęło?

Efekty delay, czyli opóźniające, powstały już w latach 40-tych XX w. Dźwięk był wtedy zapisywany na taśmach magnetycznych. Dzięki wykorzystaniu mechanicznych elementów oraz zapętlonej taśmy, z której zapis jest odczytywany przez kilka głowic, uzyskiwano efekt delay. Czas opóźnienia ustawiany był dzięki zmianie tempa poruszania się taśmy oraz przez zmianę odległości między zapisującymi i odtwarzającymi głowicami. Ten typ efektu to delay taśmowy (tape delay). Obecnie jest emulowany przez różne efekty cyfrowe, jak chociażby Flashback od TC Electronic. Delay taśmowy był trudny do użytkowania przez mechaniczne elementy, które nie pozwalały na uzyskanie idealnie równych odbić, dlatego też zaczęto szukać czegoś lepszego.




Wtedy powstał delay analogowy. Był on doskonalszą wersją delaya taśmowego. W delayu analogowym zamieniono taśmę na układy scalone jak chociażby BBD (Bucket Brigade Driver). W rezultacie dało się uzyskać o wiele dokładniejsze odbicia, możliwość lepszej regulacji czasu itp. oraz zmniejszyć wielkość efektu. Delaye analogowe dodają do brzmienia trochę swojego charakteru, ale i szumy,
co prowadzi do spadku jakości brzmienia dla długich opóźnień.


 


Kolejnym punktem na drodze udoskonalania efektu jest delay cyfrowy. Delay ten zapisuje sygnał gitary w formacie cyfrowym na wewnętrznej pamięci RAM, a następnie odczytuje według wybranych opcji, czasu i ilości powtórzeń. Niewątpliwym plusem tego delaya jest to, że nie dodaje do brzmienia nic, chyba, że tego chcemy. Ma prawie zerowy poziom szumów, a odbicia są idealnie równe, co ma swoich zwolenników jak i przeciwników, którzy wolą delaye analogowe za ich bardziej organiczny dźwięk. Delay cyfrowy pozwala nam na uzyskanie brzmienia, które symuluje dwa pozostałe, czyli analogowy i cyfrowy, ale co jeszcze może delay? To inne jego rodzaje jakie można wyróżnić.







 1. Delay modulowany

Chorus, to na dobrą sprawę nic innego jak bardzo krótkie odbicie wraz z modulacją, która nadaje charakterystycznego brzmienia. Na podobnej zasadzie co chorus działa też flanger, tyle, że czas opóźnienia jest dłuższy. Delay modulowany to nic innego jak dodanie do odbić modulacji, czyli brzmienia chorus czy flanger. Można to uzyskać na dwa sposoby. Albo kupić delay z wbudowaną modulacją, lub delay z pętlą efektów, do której podłączamy efekt, dzięki czemu działa on tylko na delaya, a nie na wszystkie efekty, jakie używamy.


Posłuchaj:

U2 - Bad

 

2. Ping-pong delay


Nazwa może być dla niektórych ludzi myląca dlatego wyjaśnię czym ten delay tak naprawdę jest. Jego unikalność polega na tym, że kolejne odbicia są rozmieszczone w panoramie stereo, czyli wysyłane raz na lewy, a raz na prawy kanał, co daje podobny efekt jak piłeczka pingpongowa, która odbija się raz raz na prawej, a raz na lewej stronie stołu.

Posłuchaj:

Brian May - Brighton Rock

https://www.youtube.com/watch?v=kDuPF5Py2Gc




 3. Reverse delay


W tym delayu odbicia są odtwarzane od tyłu. Niby nic specjalnego, ale często w prostocie tkwi geniusz.

Posłuchaj:

Coldplay - Strawberry Swing



4. Slapback delay

To rodzaj delaya, który jest najczęściej używany przez gitarzystów reggae i dub. Charakteryzuje się tym, że ma tylko jedno odbicie i krótki czas opóźnienia (ok. 100-150ms). Oczywiście odbić może być więcej, lecz im jest ich więcej i im dłuższy czas opóźnienia, tym bardziej zbliżamy się do tradycyjnego delaya.

Posłuchaj:

 Elvis Presley - Mystery Train

 https://www.youtube.com/watch?v=Q_eE0NPArEY


5. Pitch-shift delay


Ten delay wykorzystuje octaver, czyli efekt, który obniża lub podwyższa dźwięk o oktawę.


 Posłuchaj:

  MUSE - Hysteria (Solo)

https://www.youtube.com/watch?v=3dm_5qWWDV8



6. Multitap delay


Ostatni rodzaj to prawdziwy kombajn. Łączy kilka oddzielnych efektów delay i łączy je razem w jeden sygnał. Dzięki temu można tworzyć naprawdę rozbudowane brzmienia. Na przykład ustawić jeden delay na 240ms a drugi na 120, trzeci natomiast na 180, dzięki czemu uzyskujemy ciekawy rytm, a my uderzamy tylko raz, co 240ms, a efekt robi swoje. Jednakże efekt ten jest dosyć trudny do obsługi i zwyczajnie wymaga wprawy.

 Posłuchaj:

The Shadows - Apache

https://www.youtube.com/watch?v=EzgbcyfJgfQ


Oczywiście możliwości delaya nie kończą się na tych 6 rodzajach, a można z nim robić o wiele, wiele więcej. Jak powiedziałem na początku całkowicie zmienia podejście do gry i nauki obsługi delaya to jakby uczenie się grać na nowo.


W czasie eksperymentowania z delayem można np. ustawić potencjometr feedback na maksymalną wartość by cieszyć się nieskończonym opóźnieniem. Kolejne odbicia zaczną nakładać się na siebie tworząc ścianę dźwięku. Wtedy można np. zmieniać wartość opóźnienia itp. i starać się okiełznać ten chaos. Często się zdarza, że zespoły kończą w ten sposób swój koncert.

Zapraszam też do przeczytania innych moich tekstów o chociażby kaczkach, chorusach i przesterach.
Czytaj więcej