wtorek, 19 grudnia 2017

Taylor Swift - Reputation | RECENZJA



Taylor Swift zacząłem słuchać mniej więcej 1.5 roku temu i naprawdę lubię ten czas kiedy zaczynamy odkrywać nowego twórcę. Zaczyna się standardowo od tych najpopularniejszych utworów, by potem powoli przejść to tych mniej znanych lub nawet B-side'ów. A w przypadku Taylor było co odkrywać. Każda kolejna płyta przynosiła zmiany. Nie były one duże, tak by nie odstraszyć starych fanów, ale na tyle wyraźne by zaskoczyć czymś nowym, a nie tylko oferować to samo w nowym opakowaniu. Nie miałem obaw o poziom nowej płyty, bo żadna poprzednia nie była słaba. Byłem raczej ciekaw, w którą stronę w tym momencie skieruje się Taylor.
Reputation miało przynieść duże zmiany, w końcu nie bez powodu usuwa się wszystkie zdjęcia z Instagrama(sic!). Kiedy w końcu wypuszczono do sieci pierwszy singiel Look What You Made Me Do byłem... zawiedziony. Piosenka brzmi jak M.I.L.F. $ w połączeniu ze słabej jakości pamfletem. Utwór co prawda oddzielił się grubą kreską od wcześniejszego dorobku artystki, ale według mnie zupełnie nie potrzebnie. Oczywiście słabe strony utworu nie przeszkodziły mu stać się hitem, aczkolwiek nieważne jaki by utwór nie był z miejsca miał zagwarantowaną popularność. Muszę przyznać, że od strony marketingowej Look What You Made Me Do (wraz z teledyskiem) było strzałem w dziesiątkę. Od momentu wypuszczenia piosenki powstawały niezliczone analizy tego o kim ta piosenka jest. Jedni stawiali na Kanye (tym razem to ona zdaje się go trollować), inni na Katy Perry, a jeszcze inni na samą Taylor. Nie ma się też czemu dziwić, zwłaszcza, że nie od dziś wiadomo, iż umieszcza ona w swoich tekstach bezpośrednie odwołania do historii ze swojego życia. Look What You Made Me Do od początku miało być utworem, który wywoła burzę. Jak możemy przeczytać w specjalnej edycji płyty:

"When the album comes out, gossip blogs will scour the lyrics for the men they can attribute to each song..."

Ale ja oczekiwałem czegoś więcej, utworów na miarę Clean, Lucky One czy Speak Now. Pierwszy singiel zapewnił rozgłos i wyraźną zmianę wizerunkową, ale czy to wszystko na co stać Taylor, bo jeśli naprawdę "Old Taylor" umarła, to chyba jej talent kompozytorski też.
Pozostało więc czekać na kolejny singiel, czyli ...Ready For It?. Industrialno-popowa zwrotka, intro z oryginalnie brzmiącym metalicznym werblem i prosty, acz chwytliwy refren. Mój ulubiony fragment to jeden z ostatnich pre-chorus, w którym vocoder pięknie harmonizuje wokal. Całość jest dosyć podobna do "E.T." Katy Perry. Ten utwór otwiera płytę i choć moim ulubionym openerem pozostaje State Of Grace to muszę oddać ...Ready For It, że w przekrojowy sposób pokazuje czego można po całej oczekiwać.
Brzmieniowo płytę oparto na trzech głównych elementach: głosie Taylor (z często używanym vocoderem), perkusji i basie. Tak jak na poprzednim albumie akustyczno-rockowe brzmienia odeszły prawie w całości w niepamięć, tak teraz aż tak radykalnej zmiany nie ma. Po prostu dostosowano brzmienie do obecnego popu, stawiając na dźwięk perkusji używany w trapowych utworach i połączenie tego z np. synth-popem. Pod tym względem trudno uznać to za dużą zmianę, a raczej świadome przeniesienie ciężaru na bardziej hip-hopowe brzmienia. Już dwa lata temu mieliśmy collab z Kendrickiem Lamarem, w międzyczasie wideo reklamowe z Drake'm i Future, więc trudno się dziwić, że płyta brzmi tak, a nie inaczej.  Już drugi utwór nie pozostawia złudzeń.
W piosence End Game na zwrotce rapuje wspomniany wcześniej Future, który ma w tym roku szczęście do dobrych featuringów. W drugiej zwrotce śpiewa Ed Sheeran. Za pierwszym razem nawet nie skojarzyłem, że to on i było to miłe uczucie, choć mimo wszystko wypada tu nieźle. Kompozycja ładnie się zazębia, a syntezatorowy podkład wraz z mimo wszystko dosyć szablonową perkusją daje radę. Na szczególną uwagę zasługuje hook zaczynający się od "Big reputation...", który swoją ekspresyjnością daje odpowiedni ton reszcie utworu.

Twórcami i producentami praktycznie wszystkich utworów oprócz Taylor Swift są: Max Martin, Shellback i Jack Antonoff. Z pierwsza dwójka tworzyła z Taylor już od czasów Red i wtedy stworzyła trzy single, które zaczęły tworzyć nowy wizerunek Taylor wraz z inwersją w stronę bardziej popowych brzmień, które wybrzmiały w całości na 1989. Trzeci producent, Jack Antonoff, tworzy z Taylor od czasu 1989 (pomijając krótki epizod w 2012), lecz miał na nim raczej mały udział, bo tylko w trzech utworach. Najwyraźniej ich współpraca układała się na tyle dobrze, że po stworzeniu singla do nowego Greya Antonoff wyprodukował 6 utworów na Reputation, w tym główny singiel. Słuchając nowego albumu Taylor trudno czasem nie odnieść wrażenia, że słucha się Lorde, Melodramy. Mam na myśli podobieństwo chociażby Hard Feelings/Loveless i Dress oraz Supercut i Getaway Car. Nie koniecznie musi to ujmą dla płyty Reputation, bo producentem obu albumów był Jack Antonoff właśnie.

Nie zawsze jest jednak tak dobrze, bo na każde End Game przypadnie czasem I Did Something  Bad. Gdy słucham tego utworu to mam wrażenie, że chyba gdzieś to już słyszałem. A no tak, przecież to Bad Blood tylko tym razem jest jeszcze irytujący sampel. Truskawką na torcie są te wystrzały z pistoletu, piękne.
Don't Blame Me brzmi jak syntezatorowa wersja Take Me To Church. Bez rewelacji.
W Delicate jest trochę dream popu, trochę chillwave'u, ale mnie najbardziej zaskoczył rytm, bo kubański clave rhythm to ostatnia rzecz jakiej bym się na tej płycie spodziewał.
Przy So It Goes mam flashbacki z I Did Something  Bad, bo ponownie jest ten sam schemat, z tym że teraz trochę bardziej rozmyty akompaniament z przestrzennym wokalem, bogatą perkusją w refrenie i trochę ciekawszą progresją akordów.
Synth-popowe Gorgeous swoim zapętlonym basem przywołuje na myśl klasyków tego gatunku, jak chociażby Kraftwerk. Trochę współczesności dodaje trapowa perkusja wraz z odświeżającym bridgem i pre-chorusem.
Getaway Car wciąga świetnym progresywnym basem, w którym słychać wpływy synthwave'u, choć to co mnie najbardziej urzekło w tym utworze jest bridge, który wkracza nagle i urzeka świetnymi chórkami. Refren tej piosenki jest moim ulubionym na całej płycie.
King Of My Heart zachwyca refren brzmiący podobnie do Hounds Of Love Kate Bush. W tym utworze użycie vocodera przyniosło czarująco brzmiące chórki, które wraz z perkusją tworzą naprawdę harmonijną parę.
Drum and bass'owy podkład w zwrotce i ogólnie minorowy nastrój Dancing with Our Hands Tied przypominają trochę I Know Places z poprzedniego albumu. Refren jest dosyć przewidywalny przez ponowne użycie tych samych motywów co chociażby Don't Blame Me przez co, na swoją niekorzyść, stoi w opozycji do mimo wszystko świeżo brzmiącej zwrotki.
W Dress słychać to samo co Lorde robiła 4 lata temu, czyli mglisty, basowy podkład i głos ze sporą ilością powietrza. Na całe szczęście piosenka trzyma poziom, dzięki refrenowi, który brzmi trochę jak Clean, które było znakomite. Bawi tylko "Ha, ah, ah", no chyba, że ktoś nie do końca wiedział o czym jest tekst.
This Is Why We Can't Have Nice Things brzmi jak We Can't Stop Miley Cyrus. I sam nie wiem czy to bardziej plus czy minus dla tego utworu. Mamy na pewno typowy refren i trochę mniej typowy pre-chorus brzmiący trochę jak durowa wersja intra do Look What You Made Me Do.

Taylor jest jedną z niewielu artystek na świecie, która na koncertach śpiewa tylko materiał z jednego albumu. Każdy kolejny krążek jest swego rodzaju wypadkową jednego okresu z jej życia, co sprawia, że każdy album jest spójny i trudno znaleźć mocno wyróżniające się utwory spośród innych na albumie, zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej. To jak dany utwór brzmi bezpośrednio odzwierciedla to o czym opowiada tekst. Motywem przewodnim tego albumu jest jej Reputacja oraz trudy życia w świecie celebrytów blabla.

Przyszła też kolej na bohatera wieczoru, który może się trochę spóźnił, ale niech to nie umniejsza jego fantastyczności. Call It What You Want, bo o tym utworze mowa był czwartym singlem i jednocześnie zapewnieniem, że przynajmniej jeden utwór na całej płycie będzie wart posłuchania. W tym utworze jest wszystko co było wcześniej począwszy od mętnej, chillwave'owej zwrotki z dodającymi kolorytu skrzypcami, po niespodziewanie wchodzący refren (jak w Delicate) ale w tym utworze wszystko jest świetnie wyważone, a melodia przypomina najlepsze utwory 1989 z Clean czy You Are In Love na czele.
New Year's Day ma zupełnie inny miks niż cały album i brzmi jak jakieś Lo-Fi albo nagranie z próby, dzięki nie ukrywaniu potknięć, pomyłek, dlatego też bardzo dobrze łączy się z tekstem.
Miała być rewolucja, a dostaliśmy solidną płytę sprawnie obracającą się w popie. Nie zmienia to faktu, iż Taylor talent do pisania świetnych piosenek wciąż ma, a na tej płycie jest ich co najmniej 7. Płyta jest wyraźnie spolaryzowana, bo mniej więcej w okolicach  Look What You Made Me Do lub So It Goes...  można by narysować linię dzieląc ją na dwie części i z jednej strony mamy bardziej trapowe i agresywnie brzmiące utwory oparte o perkusję i bas, a z drugiej podobne stylistycznie utwory, lecz spokojniejsze i bardziej stonowane z większą ilością świetnych melodii i brzmień z okolic płyty 1989. Biorąc to wszystko pod uwagę oceniam ten album na 6/10
Ogromnej zmiany nie było, Taylor nie umarła. Trudno nawet uznać by "stara Taylor" umarła. Jej muzyka w tym momencie jest kompletnie inna od tego co tworzyła 4 czy 5 lat temu, ale gdy prześledzimy po kolei drogę jaką przeszła to wypadkową z jej poprzednich "ja" będzie obecna Taylor.
There will be no further explanation.
There will be only reputation.
Czytaj więcej

piątek, 17 lutego 2017

ZOOM H1 - Recenzja i Test



Zoom H1 to połączenie mikrofonu i rejestratora dźwięku, czyli dyktafon, lecz jego funkcję wykraczają daleko poza to co rozumiemy pod tym pojęciem. Jest urządzeniem stworzonym do nagrywania audio w wysokiej jakości, lecz jego konstrukcja to wypadkowa wielu kompromisów osiągniętych przy zachowaniu jakości dźwięku, niskiej ceny i zapewnieniu maksymalnej funkcjonalności. Z tego powodu sprzęt nie jest pozbawiony wad, lecz na część z nich można przymknąć oko.


Rekorder jest bardzo lekki. Jest to zasługa plastikowej obudowy, która według mnie jest również jedną z większych wad urządzenia.
Jeśli stawia się na mobilność, to oczywistym jest, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo upadku, czy innych uszkodzeń spowodowanych zwyczajnym użytkowaniem. W moim przypadku się to jeszcze nie zdarzyło, lecz ułamał się gwint statywowy.
Nie mam pojęcia czy jest to spowodowane zbyt mocnym dokręceniem, czy może konstrukcją gwintu. W innych sprzętach, właśnie ze względu na możliwość uszkodzenia tego typu gwintów, wykonuje się je z metalu.
U góry znajdują się dwa mikrofony jednokierunkowe ustawione zgodnie z techniką X/Y nagrywające dźwięk stereo. Zdolność nagrywania przestrzennego dźwięku jest raczej słaba, choć da się usłyszeć różnicę, co jest małym plusem, bo zapewnia choć tę małą możliwość odnalezienia się w przestrzeni. Jest to przydatna właściwość np. w filmach, czy dogrywaniu dźwięku do filmów.
Drugą sprawą jest jakość audio. Mikrofony działają bardzo dobrze i gdy nagrywamy dźwięk w wysokiej jakości jest naprawdę bardzo dobrze. Jedyną wadą, jest dosyć wysoki poziom szumów przy wyższych czułościach. Jest to wina tego, że zasila go tylko jedna bateria AA. Jest to szum mimo wszystko akceptowalny, dosyć łatwy do usunięcia, czy "zagłuszenia" przez np. muzykę.
Mikrofony chroni plastikowa osłonka, która służy również za podpórkę dla deadcatów, bądź piankowych pop filtrów.
Pod mikrofonami znajduje się się mała dioda informująca o nagrywaniu i ewentualnym
przesterowaniu dźwięku. Poniżej znajduje się podświetlany wyświetlacz informujący o m.in. poziomie baterii, jakości i czasie nagrywania oraz poziomie głośności.
Wadą wyświetlacza jest to, że podświetlenie włącza się tylko w momencie np. włączenia nagrywania i tylko przez kilka sekund. Podczas nagrywania w nocy czy słabym świetle odczytanie czasu nagrywania jest praktycznie niemożliwe, a naciśnięcie jakiegokolwiek przycisku jest słyszalne na nagraniu.

Po środku znajduje się przycisk włączający, bądź wyłączający nagrywanie pełniący również funkcje potwierdzenia.
Z boku po lewej stronie znajduje się wyjście linii i odpowiadające mu przyciski głośności.
Poniżej wkładamy kartę mikro SD o maksymalnej pojemności 32GB. przy zakupie otrzymujemy kartę 2GB.
Po drugiej stronie znajduje się wejście linii oraz odpowiadające mu przyciski głośności.
Niżej są przyciski do odtwarzania i kasowania nagrań, włącznik i wyłącznik rekordera oraz wyjście USB. Pozycja hold dezaktywuje przyciski rekordera, co jest przydatne, gdy chcemy trzymać go w kieszeni.
Z tyłu są jeszcze trzy przełączniki. Pierwszy odcina niskie częstotliwości, co pomaga w
obniżeniu poziomu szumów takich jak np. hałas ulicy.
Drugi to przełącznik między automatycznym a manualnym ustawianiem czułości. Ja z reguły lepiej ustawiać czułość ręcznie by uniknąć niepotrzebnych skoków głośności. Wadą czułości automatycznej jest, to że działa dosyć wolno. Ma ona za to świetne zastosowanie w zmiennych warunkach głośności, gdzie mimo wszystko manualna czułość jest nieprzydatna. W pozostałych korzystam z ustawień manualnych.
Trzeci przełącza między formatem MP3 a WAV, pierwszy nagrywa skompresowany dźwięk, w niższej jakości dzięki czemu pozwala na wydłużenie czasu nagrywania, a drugi nagrywa nieskompresowane audio i oferuje lepszą jakość, a co za tym idzie pożera więcej pamięci.

Niżej mieści się gwint 1/4 cala do zamocowania Zooma na np. statyw kamerowy bądź po zastosowaniu przejściówki można go wpiąć do statywów mikrofonowych na gwint 3/8 cala. Pod klapką jest miejsce na baterię AA, która starcza na około 10 godzin nagrywania. Istnieje też możliwość używania zasilacza USB.
 

U dołu mieści się mały głośnik. Jego jakość jest raczej słaba, lecz jeśli ograniczymy jego zadania do sprawdzania czy na pewno wszystko się nagrało to działa w 100%. Niemniej ja nie korzystam z niego wcale.

W pudełku wraz z Zoomem dostajemy kartę microSD 2GB wraz z adapterem SD, baterię wystarczająca na ok. 10 godzin nagrywania, kilka instrukcji i dwa programy Cubase i WaveWorld.
Poniżej znajduje się tabela z wypisaną ilością pamięci i czasem na jaki dana ilość pamięci wystarcza w określonej jakości nagrywania.




Wyjście linii pozwala na podłączenie słuchawek, służących jako odsłuch, co jest bardzo przydatne i w przypadku pracy z audio wręcz konieczne. Tego wyjścia można użyć do podłączenia do kamery, bądź komputera i nagrywać bezpośrednio na nie.

Wejście linii pozwala na podłączenie do Zooma zewnętrznego mikrofonu, np. krawatowego. W tym przypadku fabryczne mikrofony się wyłączają i Zoom pełni tylko rolę przedwzmacniacza i rekordera audio. Może też służyć jedynie jako przedwzmacniacz, podłączając go dalej do komputera, bądź kamery.
Wejście USB również pozwala na nagrywanie, wystarczy podłączyć go do komputera i w momencie wyświetlania się na ekranie napisu "USB" kliknąć przycisk potwierdzenia.

Niezbędną rzeczą jaką trzeba kupić gdy Zoom będzie nagrywać na dworze bądź w czasie chodzenia jest popfilter. Mikrofony zbierają wszelkie podmuchy wiatru w czasie mówienia, bądź obracania się, co nie jest pożądane w nagraniach.
Do odsłuchu polecam zakupić słuchawki zamknięte, nie będą one dopuszczać dźwięku z otoczenia, a tylko to co zbiera Zoom.

Zoom jest jednym z tych sprzętów, które zaskakują, ale pozytywnie. Można się po nim spodziewać, że będzie w sobie posiadał tylko cechy zwykłego dyktafonu, ale robi znacznie więcej. Począwszy od możliwości nagrywania dźwięku bezpośrednio z Zooma, może pełnić też rolę bezprzewodowego zestawu z mikrofonem krawatowym, nagrywać bezpośrednio na komputer, czy korzystać z niego do rozmów chociażby przez Skype oraz wiele, wiele więcej. To są chyba wystarczające przykłady przemawiające za tym, że Zoom jest sprzętem naprawdę dobrym jak za cenę 400zł. Przymykam oko na niektóre z jego wad, jak plastikowa obudowa, czy stosunkowo wysoki poziom szumów, ale gdyby te wady wyeliminować, to kosztowałby wtedy znacznie więcej

Gdy trzymamy rekorder w dłoni zbiera on każdy dźwięk w czasie np. dotykania go by zmienić czułości.

https://hurtowniamuzyczna.pl/offer/160/studio-rejestratory.html

Zapraszam do posłuchania i obejrzenia testu, w którym przedstawiam to jak z nagrywaniem audio radzi sobie Zoom.







Czytaj więcej